Polski Internet zainteresował się kwestią praktyk monopolistycznych Google (zobacz artykuł na gazeta.pl: http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,12714194,Atak_na_Googlopol.html ), zapewne dlatego, że polskie (a w zasadzie południowoafrykańskie) Allegro dołączyło do FairSearch, organizacji firm softwarowych i internetowych, która ciśnie na organy antymonopolowe różnych krajów, żeby wszcząć przeciwko Google upragnione postępowanie antymonopolowe i zrobić z Google drugi Microsoft prawa konkurencji.
Korzystam z okazji, żeby pokrótce opisać problem z perspektywy amerykańskiego i europejskiego prawa konkurencji, bo artykuł na gazeta.pl, poza kilkoma komunałami o „wycinaniu” konkurencji niewiele merytorycznego wnosi.
Na gazeta.pl można przeczytać m.in., że:
„gdy koncern (Google) wycina serwisy rywali z wyszukiwarki” – teorie spiskowe kwitną. – Google ma w tym biznesowy interes – mówią przeciwnicy”.
Już ten fragment sieje zamęt, bo sugeruje, że szkodzenie konkurencji w celu realizacji swojego „biznesowego interesu” jest jakoby per se nielegalne. To oczywiście nieprawda, bo próby wykluczania konkurencji są jak najbardziej tolerowane, a i nawet chwalebne, z punktu widzenia europejskiej i amerykańskiej filozofii prawa monopolowego. Szkodzenie (wykluczanie) konkurencji jest nielegalne jedynie wtedy, kiedy po pierwsze szkodzi firma będąca monopolistą, a po drugie szkodzi ona w specyficzny sposób.
To, że Google jest monopolistą nie ulega większej wątpliwości, jakkolwiek nie określimy rynku, na którym działa firma Erica Schmidta (załóżmy, że chodzi o rynek wyszukiwarek internetowych). Problemem jest to, kiedy monopoliście, który stara się zwalczyć swoją konkurencję (konkurencję na rynku, na którym monopolista jest monopolistą lub na rynku, na który monopolista chce swój monopol rozszerzyć), można zarzucić, że walkę z konkurentami prowadzi w sposób sprzeczny z prawem monopolowym. Innymi słowy problematyczne jest to, kiedy monopolista dopuszcza się abuse of dominant position (jak powiedzieliby Europejczycy) lub monopolization (jak powiedzieliby Amerykanie).
Nie wystarczy więc wykazać Google, że, jak sugeruje artykuł na gazeta.pl, wycina lub zaniża ona pozycję swoich konkurentów w wynikach wyszukiwania. Wyszukiwarka Google jest własnością Google-a, w związku z czym Google nie ma co do zasady obowiązku (przynajmniej w świetle prawa konkurencji) pokazywać uniwersalnych i obiektywnych wyników wyszukiwania (równie dobrze firma będąca wyszukiwarką może pokazywać strony należące jedynie do firm, które za to zapłaciły). Jeżeli nawet zostanie Google udowodnione, że „wycina” ono lub sztucznie zaniża pozycję swoich konkurentów, to praktyka ta będzie nielegalna jedynie w momencie kiedy stwierdzimy, że Google, jako monopolista, miał obowiązek udostępnienia swojej wyszukiwarki konkurentom na obiektywnych warunkach.
Kiedy monopolista ma zakaz udostępnienia konkurentom swojej infrastruktury ? To szara strefa prawa konkurencji. Z empirycznego punktu widzenia wypada zaznaczyć, że w Europie ten obowiązek jest o wiele szerszy niż w USA. Śledząc ostatnie sprawy, w które zaangażowała była Komisja Europejska i Europejski Trybunał Sprawiedliwości (w tym parę lat temu sprawę Microsoft-u, który musiał udostępnić informację o interoperacyjności swoich serwerów grup roboczych firmie Sun) można powiedzieć, że monopolista ma taki obowiązek w Europie praktycznie zawsze (szczególnie jeżeli monopolista jest firmą telekomunikacyjną). Jednakże nawet jeżeli uznamy, że monopolista ma obowiązek udostępnienia swojej infrastruktury, konkurenci muszą za taki dostęp zapłacić (tak jak Sun zapłacił ostatecznie Microsoftowi po zakończeniu europejskiej sagi). W Stanach Zjednoczonych, wygrać sprawę z zakresu refusal to deal prawie nie sposób. Jeżeli nie liczyć sprawy Microsoftu, która zresztą nie do końca dotyczyła udostępnienia infrastruktury (w przeciwieństwie do Europejskiej sprawy Microsoftu), ostatni raz udało się to firmie operującej wyciągiem narciarskim w Aspen w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku (sprawa Aspen Skiing).
Zatem sam fakt, że Google „wycina” swoją konkurencję z wyników wyszukiwania niekoniecznie musi oznaczać (co w zasadzie przesądził autor artykułu na gazeta.pl), że Google przegra sprawę przed sądem antymonopolowym (szczególnie w USA).
Co jednak warte podkreślenia, praktyki Google podejrzane pod kątem prawa konkurencji to nie tylko „wycinanie” konkurentów z wyników wyszukiwań. Wystarczy wejść na stronę Komisji Europejskiej, żeby przekonać się, że „wycinanie” to tylko jedna z czterech praktyk, które stały się przedmiotem wstępnego postępowania Komisji przeciwko Google (http://europa.eu/rapid/press-release_SPEECH-12-372_en.htm). Inne, i moim skromnym zdaniem, bardzie antykonkurencyjne zachowania, to m.in. de facto umowy wyłącznościowe które Google zawiera z firmami wykupującymi w Google reklamę wyszukiwawczą (tzw. serach advertizing). Szczególnie w USA łatwiej wygrać sprawę antymonopolową, kiedy zarzut polega na umowach wyłącznościowych (exclusivity arrangements), a nie na odmowie udostępnienia infrastruktury. Inną ciekawą i potencjalnie antykonkurencyjną praktyką stosowaną przez Google jest techniczne wiązanie swojej wyszukiwarki z smartphon-owym systemem Android – ta praktyka nie podoba się z kolei Koreańskiemu urzędowi antymonopolowemu (http://www.pcmag.com/article2/0,2817,2392517,00.asp).
Kończąc mam nadzieję, że rzucić trochę światła na potencjalne problemy antymonopolowe Google-a i wyjść poza dyskusję o „wycinaniu”.
PS. Na marginesie na gazeta.pl można przeczytać, że „W USA zarzuty wobec Google’a bada Federalna Komisja Handlu; wedle przecieków może w tym roku wszcząć formalne postępowanie”. Gwoli wyjaśnienia nie chodzi o żadne przecieki tylko o oficjalną wypowiedź przewodniczącego Komisji Handlu, który oświadczył, że do końca tego roku Komisja podejmie decyzję, czy wszcząć postępowanie przeciwko Google (szczegóły tutaj: http://articles.economictimes.indiatimes.com/2012-10-13/news/34431373_1_jon-leibowitz-google-joaquin-almunia).
Dziękuję za komentarz.
Niestety nie do końca rozumiem o jaką praktykę Google’a Panu chodzi. Czy chodzi o sytuacje, w której serwis Y rozpoczyna działalność i siłą rzeczy nie jest w wynikach wyszukiwania tak popularny jak serwis X, ponieważ z serwisu X zdążyło już korzystać wielu użytkowników w przeszłości? Taka sytuacja wydaje się jak najbardziej w porządku – tak po prostu działa rynek zarówno internetowy, jak i realny – jeżeli nowy przedsiębiorca pragnie rozpocząć działalność, siła rzeczy nie ma on reputacji wśród klientów dlatego musi zainwestować w reklamę i promocję. Podobnie, serwis Y powinien zainwestować w reklamę w Google.
Potencjalny problem antymonopolowy pojawia się w momencie, kiedy serwis Y jest bardziej popularny wśród użytkowników (analizując historyczne dane), a Google sztucznie zaniża popularność tego serwisu. Należy jednak w tym momencie zaznaczyć, że (jak wspominałem w głównym wpisie), że, podobnie jak każda inna firma nie ma obowiązku niedyskryminacji innych przedsiębiorców, google nie ma obowiązku przedstawiania obiektywnych wyników wyszukiwać. Google może co do zasady arbitralnie nie dopuszczać różnych serwisów do swojej wyszukiwarki. Co do zasady również monopolista nie ma obowiązku udostępniać swojej infrastruktury (tym bardziej za darmo). W teorii, jeżeli Google nie będzie przedstawiał obiektywnych wyników wyszukiwań, użytkownicy internetu przeniosą się do innych wyszukiwarek.
Oczywiście w niektórych okolicznościach, monopolista ma, wynikający z prawa konkurencji, obowiązek udostępnienia swojej infrastruktury. W swoim wpisie chciałem jednak pokazać, że sprawę antymonopolową o udostępnienie infrastruktury przez monopolistę wygrać trudno, szczególnie w USA (przykładowo, a propos wspomnianych firm telekomunikacyjnych w sprawie Trinko, amerykański Sąd Najwyższy uznał, że dominujący przedsiębiorca telekomunikacyjny nie ma takiego obowiązku). Być może, z racji specyficznego charakteru biznesu jakim jest wyszukiwarka internetowa, można by było stwierdzić, że Google ma, wynikający z prawa antymonopolowego, obowiązek udostępnienie obiektywnych wyników wyszukiwać. Jedna nie jest wcale przesądzone, że Google, wbrew powszechnej opinii jest w ogóle monopolistą w rozumieniu prawa konkurencji. Wszystko zależy od tego, jak zdefiniować rynek, na którym działa Google (a rynek ten należy definiować nie, wbrew powszechnej opinii z perspektywy użytkowników internetu, dla których usługa Google jest darmowa, ale z perspektywy reklamodawców) Wcale nie jest przesądzone, że usługę tzw. „reklamy wyszukiwawczej” należy traktować jako odrębny rynek. Niektórzy ekonomiści i prawnicy uważają, że inne rodzaje reklamy internetowej, przede wszystkim reklama w portalach internetowych, są substytutywne do reklamy wyszukiwawczej. Szczególnie w świetle rosnącej popularności reklamy behawioralnej pojawiają się głosy, że Google konkuruje na tym samym rynku reklamy internetowej z portalami internetowymi i być może wcale nie jest monopolistą z punktu widzenia prawa konkurencji…
Głównym problemem Googla jest fakt, że nie pozwala na konkurowanie podmiotów. Przykładowo serwis X i serwis Y. Jeden pozycjonuje przez wiele lat ma przez to niezachwianą mocną pozycję w Googlu, serwis Y, choć bardzo podobny trzyma się wytycznych i działa zgodnie z nimi. W efekcie serwis Y zostaje wycięty, natomiast serwis X, choć taki sam, jest nietykalny.
Rozwiązanie tej sprawy powinno wyglądać tak. Firma Y zgłasza się do Googla i prosi o przywrócenie do wyszukiwarki. Google reaguje szybko i przywraca serwis, albo wskazuje problemy, które trzeba rozwiązać. Tyle teorii. W praktyce wygląda to tak, że serwis Y może się zgłaszać do Googla, ale nic z tego nie wynika. Jedyne co mu zostaje to droga sądowa. Nie może również przenieść się do konkurencji, bo takowej nie ma.
To jest podstawowy problem Googla i od tego trzeba wyjść. Nie ma żadnej współpracy pomiędzy monopolistą, a serwisami. To jest charakterystyczne tylko w obszarach, gdzie rynek nie istnieje. Według mojej skromnej opinii monopol Googla musi zostać analizowany pod takim samym kontem , jak firmy telekomunikacyjne. Bez wprowadzeniu nowych graczy na ten rynek, zabija się nie tylko rynek, ale i rozwój nauki i innowacji.
nie ma jak rzetelność dziennikarzy z gw… 😉